Jako młoda dziewczyna marzyła o nauczaniu historii. Niestety, nie dostała się na studia.
- Postanowiłam ponownie zdawać za rok, ale coś trzeba było zrobić z wolnym czasem. Zgłosiłam się do Inspektoratu Oświaty we Wschowie i dostałam propozycję pracy w świetlicy. Kiedy przyszłam popisać umowę okazało się, że chodzi o pogotowie opiekuńcze - relacjonuje Barbara Tlałka, dyrektorka Domu Dziecka we Wschowie.
Jej praca polegała na praniu, prasowaniu i pomaganiu dzieciom w utrzymaniu higieny. Miała tam spędzić tylko rok, ale kontakt z małymi ludźmi spodobał jej się do tego stopnia, że rozpoczęła naukę w Studium Wychowania Przedszkolnego. Żałowała tylko, że w pogotowiu opiekuńczym dzieci zmieniają się jak w kalejdoskopie. Ledwie z jednym nawiązała kontakt, a już go nie było...
- Dlatego trzy lata później przyjęłam propozycję pracy w domu dziecka - wspomina.
Przez 12 lat pracowała jako wychowawca, kolejne w roli dyrektora. Skończyła pedagogikę opiekuńczą oraz studia podyplomowe z resocjalizacji i profilaktyki społecznej. Ale wykształcenie i tytuły to jedno. Najważniejsze jest to, jakim człowiekiem jest pani Barbara. Z jednej strony twarda babka, która nie da sobie w kaszę dmuchać, z drugiej za swoje dzieciaki dałaby się pokroić. Kiedy opowiada historie niektórych podopiecznych widać, że duma ją rozpiera. Jednym z pozytywnych przykładów jest Adam. Niegdyś wychowanek, dziś wychowawca we wschowskim domu dziecka. Pani Barbara pamięta dzień kiedy pojawił się w domu dziecka przywieziony z pogotowia opiekuńczego. W drzwiach jej gabinetu stanął wysoki chłopak z kolczykami w uszach. Jego credo życiowe? Przetrwać dwa lata w domu dziecka, byle do osiemnastki. Nie pozwoliła mu zmarnować czasu, postawiła twarde ultimatum. Była jak żandarm.
- Z niewolnika nie ma robotnika więc wracaj do domu i szlifuj dalej bruk aż zapracujesz na państwowe wczasy - usłyszał z jej ust leniący się, zobojętniały młodzieniec.
Powiedziała, że jeśli nie zacznie się starać ona podziękuje mu za współpracę i pomoże innemu dziecku. Podziałało niczym kubeł zimnej wody. Chłopak skończył zawodówkę, potem technikum, szkołę pomaturalną, a na koniec zdobył licencjat z pedagogiki opiekuńczo - wychowawczej.
To nie jedyna osoba, która wróciła w nowej roli na „stare śmieci”. Bo pani Barbara przyciąga do siebie ludzi i umie nagrodzić tych najbardziej wytrwałych. Dzieciaki, które najciężej pracują nad sobą w nagrodę, dzięki hojności sponsorów, zabiera na igrzyska olimpijskie. Sama jedzie tam na własny koszt, wykorzystując swój urlop wypoczynkowy.
Dziś chyba nie do końca oddziela pracę zawodową od życia prywatnego. Zresztą jej rodzina mówi wprost, że pani Barbara ma dwa domy. U siebie pomieszkuje chyba mniej niż w domu dziecka.
- Miałam kiedyś zabawną sytuację. Ktoś złożył mi propozycję wynajęcia mojego mieszkania, bo był pewien, że w nim nie mieszkam - śmieje się pani Basia.
Bo po co się spieszyć? Po co gnać? Nawet jeśli skończy pracę w danym dniu lubi przed domem dziecka usiąść na tarasie, z kubkiem herbaty w ręku. Popatrzeć na ogród, na dzieciaki, chłonąć atmosferę domu, którego jest integralną częścią.
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?