Pan Paweł pochodzi ze wsi Lipinki, oddalonej o 4 kilometry od Sławy. Już sama bliskość Jeziora Sławskiego wymusiła na nim aktywność pływacką. Początkowo tylko latem, a od zeszłego roku także zimą.
- Moja przygoda z morsowaniem zaczęła się w tamtym roku. Morsuję wraz z grupą sławskich morsów – mówi pan Paweł.
I przyznaje, że pierwsza kąpiel z ekipą Star Mors Sława była równie fantastyczna, jak uzależniająca.
- Odtąd wchodziłem do wody tak często, jak tylko mogłem. Aktualnie kąpię się minimum dwa razy w tygodniu. Żałuję, że morsuję dopiero drugi sezon – wyznaje.
Rok temu wybrał się na Śnieżkę. Wspinał się w samej koszulce termoaktywnej i – jak przyznaje – już wówczas, mimo, że panowały minusowe temperatury, było mu bardzo gorąco. I właśnie wtedy zaświtała mu myśl o zdobywaniu Śnieżki w „morsowym stylu”.
- Przygotowania zacząłem już w tamtym roku, przy najchłodniejszych temperaturach. W każdy weekend wstawałem wcześnie rano, ubierałem krótkie spodenki, buty i biegałem po drogach polnych. Trasy wyglądały różnie, od kilometra do nawet 13 kilometrów dziennie – relacjonuje pan Paweł.
W lutym, w Karkonosze, pojechał w towarzystwie przyjaciela morsa oraz swojej partnerki życiowej. Pierwszego dnia, po całym dniu wędrowania, wraz z kolegą zaliczył nocną kąpiel pod wodospadem.
- Tak właśnie postanowiliśmy zaprawić się przed wejściem na Śnieżkę. Następnego dnia pojechaliśmy do Karpacza. Kiedy tylko wysiedliśmy z samochodu usłyszeliśmy słowa krytyki – relacjonuje mieszkaniec Lipinek.
- Dziś w telewizji będą, musimy zapamiętać twarze – usłyszeli uszczypliwy komentarz.
Trudno się dziwić takiej reakcji, bo głośno było w tym czasie w mediach o kobiecie, która wchodząc na Babią Górę skąpo ubrana doznała hipotermii i przeżyła dzięki pomocy turystów oraz służb ratowniczych.
- Niestety, niektórzy ludzie patrząc przez pryzmat ten jednej kobiet wszystkich morsów oceniają tak samo – ubolewa pan Paweł.
Na szczęście pod drodze obaj panowie spotkali się również z bardzo sympatycznymi reakcjami.
- Ludzie pytali czy nam ciepło, prosili też o wspólne zdjęcia. Chętnie pozowaliśmy
Po drodze wzmacniali się gorącą herbatą, którą nieśli w termosach. Najtrudniejszy odcinek, jaki przyszło im pokonać, wiódł od Domu Śląskiego.
- Wiał bardzo silny wiatr. Mój przyjaciel w tym momencie musiał się ubrać, ponieważ przy moim tempie spocił głowę i dłonie, a nie miał na przebranie czapki i rękawiczek. Tymczasem odczuwalna temperatura wynosiła - 20°C. W takich przypadkach najważniejszy jest rozsądek i odpowiedzialność! Żeby nie wychłodzić organizmu musiałem być w ciągłym ruchu więc ostatnie 30 minut maszerowałem w pojedynkę – tłumaczy.
Jak sam przyznaje nie zatrzymał się nawet na sekundę. Wiedział, że przy takim wietrze jest to niebezpieczne.
- Ostatnie pól godziny minęło mi błyskawicznie. Miałem świadomość, że jestem już blisko celu, nie było chwili zwątpienia – przyznaje.
Ostatecznie zdobył szczyt w niespełna dwie godziny. Na górze poczekał na przyjaciela, ale przez cały czas pozostawał w ruchu.
- Zrobiłem kilka przysiadów i pajacyków żeby było mi ciepło. Kiedy dołączył mój przyjaciel ubrałem się i podziwialiśmy piękne widoki. Powrót ze Śnieżki oczywiście w ciuchach. Posłuchałem swojego organizmu. Wiadomo, że podczas schodzenia nie ma takiego wysiłku fizycznego, jak podczas wspinaczki – podsumowuje pan Paweł.
Jego wyczyn będzie miał tyle samo zwolenników, co przeciwników. Warto jednak zauważyć, że solidnie przygotował się do wyprawy i na każdym jej etapie dokładnie słuchał tego, co podpowiadało mu ciało i umysł. Podobną zasadę pan Paweł stosuje podczas tradycyjnego morsowania.
- Zawsze organizm sygnalizuje mi, że już czas wyjść z wody - podsumowuje.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?