Właścicielką zakładu jest pani Eugenia Koźlik. Choć od dawna mogłaby być na emeryturze nie zmierza zamykać swojej firmy.
- Mam zostawić moje klientki? W życiu! – uśmiecha się pani Eugenia.
Jest krynicą optymizmu i dobrego humoru, a wiele jej klientek jest z nią od samego początku czyli ponad czterdzieści lat. W sobotnie przedpołudnie przychodzą jedna po drugiej. Pani Eugenia nie ma chwili odpoczynku.
Pierwsza z pań przyszła na trwałą ondulację. Szczuplutka, starsza pani czeka cierpliwie aż skręt będzie wystarczająco mocny. To właśnie z powodu tego zabiegu w całym salonie unosi się specyficzny zapach. Pamiętam go z własnego domu, gdy moja mama, z zawodu fryzjerka robiła trwałą sobie, ciotkom i sąsiadkom. Błogi czas, pełen miłości, serdeczności i poczucia bezpieczeństwa. Dlatego, kiedy siedzę w salonie pani Eugenii czekając na odpowiednią chwilę do rozmowy, łza kręci mi się w oku.
Pani z trwałą na głowie jeszcze nie zdążyła się pożegnać, a już wpada kolejna klientka. Promienna, zamaszysta w każdym geście. Mimo niewielkiej postury z hukiem siada na fotel.
- Genia, wiesz co robić! Tylko szybko, bo ja czasu nie mam! – rzuca w przestrzeń.
Nie ona jedna wchodzi tego dnia do salonu z hasłem „Genia, wiesz co robić”. Bo pani Eugenia i jej klientki znają się i ufają sobie od wielu dekad.
Dzięki ciotce
Eugenia Koźlik zawsze marzyła o pracy w zawodzie fryzjerki. Niestety, kiedy kończyła podstawówkę trudno było znaleźć zakład, który przyjąłby ją na praktyki.
- A bez praktyk nie było nauki – wspomina pani Eugenia.
Mimo zaangażowania mamy pani Eugenii, która biegała od jednego zakładu fryzjerskiego do drugiego próbując załatwić córce praktyki, nic nie udało się wskórać.
- Chciałam być fryzjerką i nikim innym. Na salonach królowały koki, loki i „banany”. Też chciałam je robić. Powiedziałam mamie, że do żadnej innej szkoły nie pójdę i postanowiłam przez rok zostać w domu – opowiada pani Eugenia.
Kiedy nastolatka czegoś bardzo pragnie trudno z nią walczyć. Mama czternastoletniej Geni uległa zdeterminowanej córce. Na szczęście kilka miesięcy później z pomocą przybyła ciocia Maria i załatwiła praktyki w zakładzie w Bojanowie.
- Skakałam z radości po sam sufit i obiecałam cioci, że do końca życia będą ją za darmo czesać! Obietnicy dotrzymałam – mówi pani Eugenia.
Po wodę do studni
I tak Eugenia zaczęła naukę w ukochanym zawodzie. Praktykowała u Stanisławy. Łatwo nie było, ale do wszystkiego podchodziła z entuzjazmem. Nie przeszkadzało jej, że w zakładzie nie było wody i trzeba było przynosić ją z oddalonej o kilkadziesiąt metrów studni, grzać na gazie. Brudna woda trafiała do wiadra pod zlewem.
- Musiałyśmy pilnować, aby wiadro się nie przelało. I z brudną wodną maszerowałyśmy do toalety. Robota jak na ugorze, ale ja cieszyłam się ze wszystkiego – uśmiecha się pani Eugenia.
Tak kochała fryzjerstwo, że nawet w wolne od praktyk dni zjawiała się w zakładzie.
- A nauka prosta nie była. Wałki były wówczas metalowe. Na głowie utrzymywały je specjalne szpilki. Początkowo jedno i drugie nieustannie wypadało mi z rąk. Na szczęście pani Stasia miała dużo cierpliwości do uczennic. Mówiła: „Tylko spokojnie Genia. Wół się nauczył ciągnąć to i ty się nauczysz kręcić” – śmieje się pani Eugenia.
Wyższą szkołą jazdy była trwała ondulacja kompresowa i parowa. W przypadku tej drugiej w wielkim kotle gotowała się woda, a w misternie nawiniętych na wałki włosach klientki biegła specjalna rurka z kotła, przez którą szła para. W kotle wysokie ciśnienie i temperatura. Przy trwałej nawet na sekundę nie wolno odejść od głowy klientki.
- To był stresujący zabieg, bo groził poparzeniem. Na szczęście nigdy nic takiego nie miało miejsca – mówi bojanowska fryzjerka.
A fryzury usztywniało się wtedy piwem! Piwo stało sobie w szklanym dozowniku na każdym ze stoliczków. Brzydki zapach szybko wietrzał, a fryzura dłużej się trzymała.
Egzamin na piątkę
Trzy lata nauki minęły, jak z bicza strzelił. Nadszedł czas egzaminów. Przez ostatnie pół roku przed egzaminami pani Eugenia uczyła się robić loki.
- To była moja zmora. Specjalną karbownicę grzało się nad gazem a potem zaplatało włosy. Trzeba było uważać, by ich nie spalić. Ćwiczyłam na gazecie – opowiada E. Koźlik.
Z czasem pani Stasia zabrała jej gazety. Spalone loki śniły jej się po nocach.
Nadszedł czerwiec 1969 roku. Czas egzaminów. Wzięła swój przybornik, dwie modelki i pojechała do Leszna. No i masz babo placek!
- Fryzura dzienna loki, wieczorowa kok – usłyszała swoje zadania.
Komisja egzaminacyjna składała się z trzech mężczyzn. Najstarszy z nich wciąż łypał na nią okiem.
- Bałam się, że coś zrobię nie tak. Obok mnie egzamin zdawał młody chłopak. Spojrzałam kątem oka. Wałki, szpilki i wsuwki wypadały mu z rąk – to wspomnienie jest dla pani Eugenii wciąż bardzo żywe.
- Jesteś nieprzygotowany! Ty nic nie umiesz! Po coś tu przyszedł?!– pokrzykiwał na niego egzaminator.
Eugenia w duchu modliła się o powodzenie. Na szczęście z jej pracy egzaminatorzy byli bardzo zadowoleni.
- Poszło fantastycznie, a pani Stanisława zaproponowała mi pracę w swoim zakładzie. Z radością się zgodziłam – wspomina pani Eugenia.
Od tamtego czasu z fryzjerstwem się już nie rozstała. Swój malutki zakład w Bojanowie traktuje jak drugi dom.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?